Moja aktywność w ostatnim czasie była znikoma. Wynikało to ze skupienia się na życiu tu i teraz oraz odsunięciu się od elektroniki na ile to możliwe. W międzyczasie wydarzyło się wiele ciekawych rzeczy. Wypadek na motorze w Tajlandii, kongres medycyny tybetańskiej w Singapurze czy wolontariat fizjoterapeutyczny w Nepalu. O tym ostatnim chciałabym dzisiaj napisać, choć wiem, że czeka jeszcze w brudnopisie ostatni post z Mjanmy, na którego będziecie musieli poczekać :)
Kathmandu Therapy Camp,
bo tak nazywa się przedsięwzięcie, którym głównym organizatorem jest mój znajomy osteopata dr Marian Majchrzycki z Poznania. Wolontariat jest organizowany już jako kolejna z rzędu edycja. Poziom hospitalizacji jest tutaj tragiczny, a liczba niepełnosprawnych bardzo duża. Co najmniej 23 447 ludzi zostało rannych w trzęsieniu Ziemi w 2015 roku co wpłynęło na funkcjonowanie tych osób już do końca życia. Ponadto w Nepalu było wiele zachorowań na polio. Dla uściślenia polio to choroba nieuleczalna, możemy na ten moment łagodzić jedynie objawy. Polio często prowadzi do zaników mięśni, niedowładów, porażeń całkowitych lub nawet śmierci. W krajach rozwiniętych stosuje się szczepionki, więc choroba została praktycznie w całości wytępiona. W Nepalu cały czas krąży dziki szczep polio przywieziony z Indii. Wirus zamieszkuje wydzieliny chorego, ślinę lub kał. Można się zarazić poprzez bliski kontakt lub żywność, która miała styczność z chorym. Nawet muchy są niebezpieczeństwem, ponieważ mogą przenosić wirus z kału lub śliny na jedzenie. Co ciekawe można być nosicielem tej choroby, nie mieć objawów, ale zarażać (pamiętajcie proszę o szczepionkach jak wyjeżdżacie w kraje pozaeuropejskie!). Pracowaliśmy z pacjentami, którzy przeszli tą chorobę, nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji dopóki nie zobaczyłam ilu ludzi w fundacji przeszło polio oraz jakie są tego skutki.
Dużo dzieci w Nepalu rodzi się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Z czego bierze się dziecięce porażenie mózgowe? Przyczyn może być wiele. Toksoplazmoza, różyczka, konflikt serologiczny, ale także niedotlenienie w czasie porodu, spożywanie alkoholu, palenie papierosów, niedożywienie matki, wcześniactwo . Tutaj zaczyna się błędne koło niskiego poziomu hospitalizacji oraz braku edukacji ludzi. Kobiety w ciąży często nawet nie wiedzą, że spodziewają się dziecka, nie są pod stałą opieką ginekologa i wiele z nich głoduje. Wszystko zależy od stopnia porażenia ciała, ale z katorżniczą pracą i z bardzo wczesną opieką fizjoterapeuty, jesteśmy w stanie praktycznie całkowicie wyprowadzić dziecko z niepełnosprawności, ale wymaga to przede wszystkim pieniędzy i dobrego specjalisty. Niestety w Nepalu nie ma ani jednego ani drugiego. Ponadto Nepalczycy wychodzą z założenia, że jeśli rodzi się chore dziecko to taka jest jego karma i musi być zdane samo na siebie. Zamykają je w domach albo wyrzucają na ulice. Współpracowaliśmy z organizacją CVDS, w której mieszkają samotne dzieci w większości właśnie chore na dziecięce porażenie mózgowe. Wśród nich są małoletni, które fundacja wyciągnęła z klatek/pokoi pozamykanych na klucz lub znalazła na ulicy. Nie miałam okazji odwiedzić tego sierocińca, ale koledzy z wolontariatu opowiadali, że dzieci dotykają cię, przytulają, potrzebują bliskości. A ty musisz być wyrozumiały i cierpliwy, bo jednocześnie ślinią się, sikają w spodnie i śmierdzą z powodu braku higieny. Wspaniałym jest to, że te dzieci mają gdzie mieszkać i co jeść, ale jest im zapewniania znikoma pomoc rehabilitacyjna, więc nie można mówić o usprawnianiu długoterminowym. Ich życie polega na przeżyciu.
Kolejne miejsce, z którym współpracowaliśmy nazywa się NHEDF i przebywają tam ludzie spoza Katmandu, którzy nie mają kompletnie pieniędzy na jakąkolwiek opiekę medyczną lub stracili swój dobytek w trzęsieniu Ziemi. Nie muszą płacić ani grosza za przebywanie tam czy wyżywienie. Pojechałam do tego ośrodka po paru dniach pracy, więc widziałam już ludzi bez kończyn, na wózkach czy po polio. W tym miejscu czekał na mnie kolejny strzał. Po przyjeździe zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle ten wolontariat ma sens. Rozmawiałam z moim kolegą z 20-letnim doświadczeniem, który spędził tam jeden dzień. Zdanie, które najbardziej zapamiętałam z tej rozmowy: „patrząc na tych pacjentów w jednej minucie uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nic nie wiem o usprawnianiu ludzi”.
Trzech pacjentów z tej fundacji szczególnie zapadło mi w pamięć.
Jeden z nich jest „warzywem”, leży na łóżku, nie jest w stanie załatwiać się sam, jeść sam ani nawet mówić, 70% jego mózgu już nie pracuje. Młody 30-letni mężczyzna. Obok niego ma łóżko jego ojciec, który się nim zajmuje. Mieszkają tam na stałe. Zapytałam szefa całej fundacji jak doszło do takiego stanu. Jak o tym myślę to nadal przechodzą mnie ciarki. W trakcie trzęsienia Ziemi stracili swój dobytek, ale jemu nic wielkiego się nie stało. Z wyjątkiem małej rany na stopie. Pozornie żaden problem, ale tutaj znów wracamy do braku edukacji. Mężczyzna nie oczyścił dobrze tej rany, wdała się infekcja i żył z nią dalej. Mijał czas, infekcja z rany przeszła na resztę ciała, zaczęły wiotczeć mięśnie, aż doprowadziło to do takiego momentu w jakim się znajduje teraz. Przez zainfekowaną ranę na stopie jest w stanie, którego nie możemy cofnąć. Jedyna opcja to masaż i rehabilitacja dla utrzymania go w jakiejś kondycji, ale nie pójdziemy za bardzo już do przodu w usprawnianiu. Do końca życia będzie przykuty do łóżka.
Kolejnym pacjentem był mały 10-letni chłopiec z poparzoną twarzą i dłońmi. Był to stopień poparzenia, którego nigdy nie widziałam w życiu ani nawet na zdjęciu. Twarz kompletnie zdeformowana, w jednej dłoni pozostało śródręcze, paluszki były spalone, w drugiej palce są posklejane i również wszystko zdeformowane. Z uwagi na to, że chłopiec cały czas rośnie musi być wykonywany masaż dla odżywienia i pobudzenia skóry. Przyszłam po Himela, bo takie było jego imię, do pokoju i z uśmiechem na twarzy powiedziałam, żeby poszedł ze mną to zrobię mu masaż. Ku mojemu zaskoczeniu chłopiec odwzajemnił uśmiech na ile deformacja twarzy mu pozwalała i uroczym głosem powiedział „with you? You make massage?” po czym zeskoczył z łóżka, podał swoją małą rączkę i tak poszliśmy do pokoju zabiegowego. Gdy się położył widziałam po jego minie, że trochę się krępuje tego jak wygląda, więc co chwilę starałam się go jakoś rozbawić. Przy masażu dłoni już się rozkręcił, graliśmy w łapki, śmiał się i mówił dużo więcej od siebie. Po masażu cały czas gdzieś się krzątał i zaczepiał. Mam jedynie nadzieję, że w dorosłym życiu nie będzie się przejmował swoim wyglądem i będzie się uczył, bo bardzo kontaktowy i otwarty z niego chłopiec.
Kolejna pacjentka i ostatnia z tej fundacji, o której chciałam napisać. Deformacja nogi. Nie dowiedziałam się dokładnej przyczyny. Widać, że na pierwszy rzut oka wypadek, zapewne komunikacyjny. Noga szyta i unieruchamiana. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że blizny wyglądały jakby szyli ją gwoździem i drutem, poza tym było ich bardzo dużo. Strasznie nieudolna robota. Ponadto noga wyglądała jakby prostowali ją młotkiem, kolano bardzo mało ruchome, kostka sztywna. Kobieta chodziła na palcach. Cieszyłam się w takich przypadkach, że nikt nie rozumie polskiego, bo jak zobaczyłam tą nogę to w pierwszej kolejności rzuciłam wiązankę w kierunku mojego kolegi, z którym tam pracowałam, bo nie mogłam uwierzyć, że tak jej zniszczyli ciało. I tutaj po dość długim masażu próbowałam wykonać ćwiczenia na kostkę, staw poruszył się może o 1 mm. Najlepszym rozwiązaniem byłoby połamanie nogi i „sklejenie” jej od początku lub ogrom pracy z fizjoterapią. Jedno i drugie w Nepalu raczej jest niemożliwe.
Użyłam wyżej sformułowania „gabinet zabiegowy”, ale nie było nawet w nim bieżącej wody, żeby zdezynfekować dłonie między pacjentami, więc używaliśmy rękawiczek.
Kolejna fundacja, z którą współpracowaliśmy najwięcej, z uwagi na dużą ilość pacjentów, to BIA (Bodisattva in Action). Warunki mieszkaniowe oczywiście było bardzo złe, ale ośrodek dawał możliwość zarobku pacjentom. Niepełnosprawni malują i wyszywają thangki, robią maskotki, male, ubrania czy kadzidła. Ich produkty można kupić między innymi show-roomie w ośrodku. Każdego dnia poświęcają się temu co lubią. Minusem jest to, że nie posiadają tam stałej rehabilitacji, więc tak naprawdę, nie mogą iść do przodu i często odczuwają dokuczające bóle. Wykonywaliśmy im zabiegi, a ponadto codziennie zbieraliśmy grupę na wózkach do ćwiczeń i zabaw, żeby ich trochę rozruszać. Mieszka tam dużo młodych mężczyzn na wózkach, więc wystarczyło im zorganizować jakąś grę z rywalizacją, patrzeć jak się angażują i świetnie przy tym bawią. W przeciągu dwóch latach w fundacji BIA urodziło się 13 dzieci! Co oznacza, ze ludzie się kochają i starają prowadzić normalne życie. Największą więź nawiązałam z Kamalą, 27-letnią dziewczyną, poruszającą się na wózku z powodu porażenia mózgowego. Na koniec dostałam od niej liścik, który ścisnął mnie za serce. Dałam jej swój rysunek i napisałam parę słów, widziałam w jej zaszklonych oczach jak bardzo podchodzi emocjonalnie do wolontariatu. Pytała nawet o jedną fizjoterapeutkę z zeszłorocznej edycji.
Nie chciałabym, żeby ten post miał całkowicie czarny kolor.
To, że Ci ludzie mają gdzie mieszkać, co jeść i mają innych wokół siebie to piękna sprawa. Mimo wszystko potrafią się uśmiechać, kochać i spędzać radośnie czas. Mężczyźni uwielbiają rywalizację, kobiety plotkują, pomagają sobie nawzajem i tak żyją we wspólnej społeczności. Jeżeli chcecie choć na chwilę stać się jej częścią możecie jechać jako wolontariusze i zrobić fizjoterapię, ale również pomalować ściany czy pomóc na kuchni. A przy okazji dać im tyle pozytywnej energii ile tylko jesteście w stanie z siebie wykrzesać, a zobaczycie co Ci ludzie potrafią dać od siebie.
Jako Kathmandu Therapy Camp zbieraliśmy pieniądze na poduszki odleżynowe czy wózki inwalidzkie. Udało nam się zebrać środki, także na opłacanie fizjoterapeutów do dwóch ośrodków na pół etatu! Dzięki czemu będą mogli kontynuować w jakimś stopniu naszą pracę i sprawić, że komfort życia dla pacjentów będzie lepszy.
Mimo zakończenia tegorocznego wolontariatu zbiórka cały czas trwa, więc jeśli chcecie dorzucić od siebie parę złotówek będziemy bardzo wdzięczni! Więcej informacji znajdziecie na fanpage’u: https://www.facebook.com/KtmTherapyCamp/
oraz link do naszej zbiórki: https://pomagam.pl/dobrowraca2019?fbclid=IwAR1LEYbdmNXU6dSQLOJDzPY7-G60nJmnUQqcwY-z6oc0j6VqERNLdvsqJhE
Spędziliśmy na wolontariacie dwa tygodnie. Co mi to dało?
Wdzięczność za to, że mam sprawne ciało. Wstyd za to, że nie chcę mi się czasem o nie dbać. Świadomość, że moje problemy to tak naprawdę żadne problemy i jednocześnie wstyd za moje narzekanie. Naukę wyrozumiałości i cierpliwości. Naukę tego, że tak naprawdę dualizm nie istnieje i wszyscy jesteśmy jednym. Wdzięczność za to, że urodziłam się w Polsce. Wiele osób narzeka na nasz kraj, sama się zaliczałam do tych osób do niedawna.
Tutaj chciałabym podrzucić ciekawy artykuł dla takich narzekaczy: http://obserwatorgospodarczy.pl/komentarze-i-analizy/429-na-zachodzie-jest-lepiej?fbclid=IwAR3F0aRiWipm715dgCBIPeI0X0XNgSBu1L4da5F3BGDc6BHyq_jg4P86Eps
"Przeprowadzę małą symulację tego, jakie szanse mielibyśmy trafić do lepszego i gorszego kraju niż Polska, gdybyśmy mieli możliwość losowania gdzie będziemy żyli. Oczywiście w losowaniu będzie uwzględniona liczba mieszkańców danego kraju. Odpowiednio dla Niemiec będzie 80 mln głosów, dla Szwajcarii 8 mln itd.
W krajach, w których HDI jest wyższe niż w Polsce, mieszka 1,02 mld osób. Na całym świecie w 2017 roku żyło 7,405 mld. Oznacza to, że gdybyśmy losowali sobie miejsce do życia mielibyśmy tylko niespełna 13,8 proc szans na to, że trafimy do kraju, w którym żyje się lepiej niż w Polsce. Szanse, że znów wylosowalibyśmy Polskę wynoszą 0,5 proc. Z kolei szanse na to, że trafimy do kraju gorszego niż Polska, wynosiłyby aż 85,7 proc."
Niestety nie wystarczy mi już funduszy i czasu na trekking podczas tej wizyty w Nepalu, więc nie zobaczycie żadnego posta o niesamowitej himalajskiej naturze. Choć jestem pewna, że tu wrócę i nadrobię zaległości.
Na koniec chciałabym jedynie napisać dwa słowa, które cały czas pojawiały się jako hasło przewodnie wolontariatu: Love and compassion.