Sunday on Full Blast – BBQ, Garden Plot and Almost 19,000 Steps!
Sunday started much earlier than I would’ve liked – just after 6 a.m. But since my hubby had work duty, I got up with him. A quiet morning together before the world wakes up – a bit of chatting, a warm tea, and that peaceful silence before the chaos begins. I drove Adrian to work, and then… the pace picked up fast.
I made breakfast for the whole crew and by a bit after nine, the kids and I were already heading to the garden plot. The weather was looking gorgeous – sunny, warm, with that soft spring breeze that makes everything feel light. We dressed lightly, packed some snacks and food for a BBQ – because if it’s spring and we’re at the plot, the grill has to be part of it.
When we arrived, the day welcomed us with all its glory – the kids jumped straight onto the trampoline, and I sat down with my parents for a little chat. I don’t visit them as often as I’d like lately, so even a short conversation felt valuable. Classic move though – we forgot the drinks for the kids. So I took a little walk to the shop and came back with drinks and ice cream – because nothing lifts kids’ moods (and adds even more energy…) like a cold treat.
Back at the plot, I fired up the grill. The smell of sizzling sausages, kids laughing, birds chirping – pure bliss. Between flipping food and chasing napkins in the wind, I started tidying up the summer house. It took a few hours of proper scrubbing, sorting, and dusting. Somewhere in between, I ate lunch – which always tastes better outside, even if it’s just bread, ketchup and grilled sausage.
Around 5 p.m., it was time to pack up and head home – Monday morning doesn't care about anyone’s exhaustion. But somehow I still had some energy left (or was it stubbornness?), so I went out for a 7km walk. The air was refreshing, my mind replayed the highlights of the day, and my body whispered, “Hey, we’re not that old after all.”
After the walk, I had this ambitious idea of going to the movies – I even booked a ticket! But reality caught up with me. Exhaustion won. So instead of the cinema, it was a hot bath, a cozy dinner, and a film on the couch. When I checked my step counter – just shy of 19,000 steps – I smiled to myself. Not bad for a Sunday, huh?
I ended the day with that sweet satisfaction of knowing I didn’t just sit on my butt. I moved, I accomplished things, I enjoyed time with my family. Tired? Absolutely. But fulfilled and content. These are the kinds of days that make life feel full.
Niedziela na pełnych obrotach – grill, działka i prawie 19 tysięcy kroków!
Niedziela zaczęła się u mnie zdecydowanie wcześniej, niż bym sobie tego życzyła – tuż po 6 rano. Ale skoro mój mężulek miał służbę, to wstałam razem z nim. Taki wspólny poranek, zanim świat się rozkręci – chwilka rozmowy, ciepła herbata i ten spokój, zanim dom ożyje. Odwiozłam Adriana do pracy, a potem… już było tylko szybciej.
Zrobiłam śniadanie dla całej naszej ekipy i tuż po dziewiątej spakowałam dzieciaki i ruszyliśmy na działkę. Pogoda zapowiadała się bajkowo – słonecznie, ciepło, z takim delikatnym powiewem wiosennego lenistwa. Ubraliśmy się lekko, zabraliśmy coś na ząb i oczywiście zapasy na grilla – bo jak wiosna i działka, to musi być dymek z grilla i chrupiące kiełbaski.
Na działce przywitała nas sielanka – dzieciaki od razu rzuciły się na trampolinę, a ja usiadłam z rodzicami na ławeczce i pogadaliśmy chwilę. Mam wrażenie, że ostatnio za rzadko ich odwiedzam, więc ta rozmowa – choć krótka – była na wagę złota. No i klasyka – czegoś zapomnieliśmy. Tym razem padło na picie dla dzieci, więc zaliczyłam spontaniczny spacer do sklepu. Wróciłam z napojami i lodami – bo wiadomo, że dzieciom zawsze coś słodkiego poprawi humor (i doda energii, której już i tak mają za dużo…).
Po powrocie czas było odpalić grilla. Zapach grillowanych kiełbasek, śmiech dzieci, odgłos ptaków – no żyć, nie umierać. Między jednym obrotem kiełbaski a drugim, zabrałam się za porządki w domku letniskowym. To był konkret – mycie, ogarnianie, przegląd gratów. Kilka godzin później byłam już porządnie zmachana, ale zadowolona. Obiad na świeżym powietrzu zawsze smakuje lepiej – nawet jak to tylko kromka chleba z ketchupem i grillowaną kiełbą.
Koło 17 zaczęliśmy zbierać się do domu – wiadomo, poniedziałek rano nie zna litości. Ale mimo to miałam jeszcze trochę pary w nogach (albo to była już adrenalina), więc wpadłam na pomysł: idę na spacer. 7 kilometrów dla czystej przyjemności. Powietrze było cudowne, w głowie grały wspomnienia z całego dnia, a ciało mówiło: „hej, nie jesteśmy takie stare, jak myślisz”.
Po powrocie miałam ambitny plan pójścia do kina – nawet bilet zamówiłam! Ale… no cóż, rzeczywistość mnie dogoniła. Zmęczenie wygrało. Zamiast kina było: wanna, kolacja i film w domowym zaciszu. Gdy spojrzałam na licznik kroków – 18 900 z kawałkiem – uśmiechnęłam się pod nosem. Nieźle jak na niedzielę, co?
Ten dzień zakończyłam z poczuciem, że naprawdę zrobiłam coś dla siebie – aktywnie, rodzinnie, z balansem pomiędzy obowiązkami a przyjemnościami. Ani minuty nie przesiedziałam bez sensu. I choć zmęczona, to szczęśliwa. Takie dni to złoto.
This report was published via Actifit app (Android | iOS). Check out the original version here on actifit.io